Od
trzech dni LordJohn się do mnie nie odzywał. Nie dowiedziałam się, jaką
próbę miał na myśli. Chciałam się mu zwierzyć ze wszystkie uczuć, jakie
targały mną od czasu, gdy zgodziłam się pójść razem z Louisem na ten
bankiet w zamian za zwolnienie lekarskie. Gdybym mogła, pewnie o
wszystkim powiedziałabym Charlotte. Ona niestety nie chciała słyszeć o
moich problemach, które dotyczyły pana Tomlinsona. Poza tym miała teraz
własne problemy.
Rodzice
Cherry stwierdzili, że czas najwyższy przenieść się do Paryża. Jej
ojciec i tak spędzał tam większość swojego czasu. Wracał do Londynu
jedynie na weekendy. Nie opuszczali do tej pory Anglii tylko ze względu
na swoją jedyną córkę. Jako mała dziewczynka mogłaby nie znieść takiej
diametralnej oraz nagłej zmiany środowiska. A teraz to niby wszystko
byłoby w porządku?! Nie wyobrażałam sobie życia bez mojej Cherry. Miałam
nadzieję, że przekona jakoś rodziców do tego, by pozwolili jej zostać w
Londynie. Skoro tutaj zaczęła college, to nie było już sensu tego
zmieniać.
Zeszłam
powoli po schodach mając nadzieję, że ojciec wyszedł już do pracy. Nie
chciałam się na niego natknąć. Kiedy dowiedział się, że idę razem z
Louisem na bankiet, buzia mu się nie zamykała. Bez przerwy snuł jakieś
insynuacje. Uważał, że nie powinnam się z nim zadawać. Ba, ja nie
powinnam mieć nic wspólnego z pozostałymi członkami One Direction.
Jedynie Niall był tym dobrym chłopcem. Serio, czasem takie gadanie
działało mina nerwy, a nie mogłam przecież powiedzieć ojcu, że Niall
Horan to osoba, której nienawidzę z całego serca.
Nie
było go. Odetchnęłam z ulgą. Mój brat też już wyszedł. Tego dnia to ja
miałam zajęcia na późniejszą godzinę. Nie dość, że mogłam spać do
godziny dziesiątej, to nie musiałam nawet spieszyć się na metro. Miałam
przed sobą jeszcze trzy godziny wolnego czasu. Ustawiłam więc laptopa na
blacie kuchennego stołu i ruszyłam do lodówki po karton mleka, a z
szafki wyciągnęłam płatki.
LordJohn: Hope,
przepraszam. Nie odzywałem się ostatnio, ale byłem potwornie zabiegany.
Okazuje się, że inni wymagają ode mnie więcej, niż ja sam od siebie. To
bywa męczące. A co do prób… Mam z kumplami taki zespół i czasem musimy
na jakiejś próbie się spotkać.
Hopeless: Jasne,rozumiem.
Każdy ma czasem urwanie głowy i musi sobie z tym poradzić. Poza tym
mnie musisz się czuć wobec mnie w jakikolwiek sposób zobowiązany.
LordJohn: Jesteś na mnie zła?
Hopeless:
Niby za co? Daj spokój. Ja tylko mówię, że każdy z nas ma swoje sprawy,
z którymi musi się uporać, a dopiero potem można myśleć o innych.
LordJohn: Cały czas mam wrażenie, że to aluzja do mojej trzydniowej nieobecności.
Hopeless: Gdybyś
znał mnie trochę lepiej to byś wiedział, że nigdy nie obrażam się z tak
błahego powodu. Nie rozumiem też dlaczego w ogóle robisz z igły widły?
Napisałam przecież, że to dla mnie żaden problem. Nie mogłeś pisać –
rozumiem. Serio. Zero problemu.
LordJohn: Zarzucasz
mi, że Ciebie nie znam,ale nawet nie dałaś mi okazji, by poznać siebie
trochę lepiej. Tydzień temu zaproponowałem spotkanie. Odmówiłaś. A może
teraz się coś w końcu zmieniło?
Dalsza
rozmowa nie potoczyła się po mojej myśli. Rano, zaraz po przebudzeniu,
zazwyczaj jestem w podłym nastroju. LordJohn po prostu nie wyczuł
chwili. Gdyby nie to, pewnie bym się natychmiast zgodziła na jakieś
spotkanie z nim. Miałam wolny dzień. On też. Niestety, zamiast napisać,
że się zgadzam postanowiłam trochę się na nim wyżyć. Kiedy zakończył
rozmowę miałam potworne wyrzuty sumienia. Niestety honor nie pozwalał mi
na to, by napisać od razu i przeprosić. Zamiast tego chwyciłam telefon.
Już miałam dzwonić do Cherry, ale ledwo zdążyłam odblokować klawiaturę,
a już pojawiło się połączenie przychodzące.
- Cześć Zayn – rzuciłam niechętnie, a w tle usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. – Wszystko w porządku?
- Chciałbym powiedzieć, że tak, ale Harry miał fatalny początek dnia.
- Nie on jedyny – mruknęłam, podnosząc się z krzesła. – Dzwonisz do mnie w jakiejś konkretnej sprawie?
- Tak. Masz dzisiaj czas?
- Jeśli nie pójdę na zajęcia, to owszem.
- W takim razie wpadnij do Selfridges za godzinę. Musimy załatwić dwie rzeczy.
Zgodziłam
się. Nie miałam innego wyjścia. Gdy Malik mówi, że coś trzeba załatwić,
to nie należy lekceważyć problemu. Raz już się o tym przekonałam. Nie
było to zbyt miłe wspomnienie, więc postanowiłam je odsunąć na bok i
zająć się tym kiedy indziej.
Samo
przygotowanie się do wyjścia zajęło mi prawie godzinę. Zanim doszłam na
moją stację metra, dostałam już od Zayna trzy wiadomości. W pierwszej
oznajmiał, że jest już na miejscu i czeka przy fontannie. Później
poprosił mnie grzecznie, bym się pospieszyła. W ostatniej zaś błagał,
bym wsiadła w taksówkę, a on odda mi pieniądze. Jak nie trudno było się
domyślić, Malik musiał być już napastowane przez fanki. Nie chciałam być
dla niego wredna. A przynajmniej nie tym razem.
Do Selfridges dotarłam
z półgodzinnym spóźnieniem. Zayn siedział przy fontannie, a dookoła
niego tłoczyły się fanki, które prosiły o autograf lub zdjęcie. Czasem
jedno i drugie. Dałam im jeszcze minutę, by się nacieszyły obecnością
Malika. W końcu moja cierpliwość się skończyła. Ileż można słuchać tych
pisków? To, że chłopcy z One Direction jeszcze nie ogłuchli jest zadziwiające.
Jakimś
cudem udało mi się dostać do Zayna. Chwyciłam jego dłoń i pociągnęłam
za sobą. Z początku nikt nie ogarnął o co chodzi. Dało to nam chwilę
przewagi, by spokojnie znaleźć się na ruchomych schodach prowadzących na
piętro.
- Dłużej już się nie dało?
-
Cześć Zayn. Też się cieszę, że ciebie widzę – uśmiechnęłam się słodko
do chłopaka. – A skoro wyciągasz dziewczynę z domu o godzinie dziesiątej
rano, to powinieneś się spodziewać, że raczej punktualna nie będę.
- Wybacz Mel, ale dla mnie godzina dziesiąta to już środek dnia.
-
Malik, za głupią mnie masz? – zaśmiałam się dźwięcznie, spoglądając na
Zayna – Powiedz mi lepiej, po co w ogóle tutaj przyjechałam.
Chłopak
wskazał głową ławkę. Najwidoczniej sprawa wymagała spokojnej rozmowy.
Może nawet przedyskutowania. Nie protestowałam. Zayn doskonale wiedział w
jaki sposób przykuć moją uwagę oraz wzbudzić ciekawość.
-
Po pierwsze, to Lou kazał mi kupić dla ciebie jakąś fajną sukienkę –
mruknął, krzywiąc się nieznacznie. – Powiedział, że potrzebujesz czegoś
seksownego. Chce, by inni faceci zazdrościli mu tak ładnej dziewczyny.
-
Nie jestem jego dziewczyną – przerwałam. Zayn z całą pewnością o tym
wiedział, ale chciałam przy okazji jakoś usprawiedliwić samą siebie.
Louis pociągał mnie. Zachwycał pewnością siebie. Po naszym pierwszym
pocałunku myślałam, że mi przeszło. Wiedziałam przecież, iż on nie
potraktował tego poważnie. Przecież byliśmy pijani.
-
Okej. Nie jesteś jego dziewczyną, ale masz nią zostać na czas bankietu.
Później już sobie z Lou ustalisz wersję waszego rozstania dla mediów.
- Dla mediów?
-
No chyba nie myślisz, że to obejdzie się bez rozgłosu? – Zayn pokręcił
głową, a ja poczułam, że za chwilę zemdleję. Ewentualnie zwymiotuję.
Albo obie z tych rzeczy. – Mel. Jako, że jesteś naszą przyjaciółką, to
czuliśmy się w obowiązku, by chronić ciebie przed hienami cmentarnymi,
znanymi lepiej jako paparazzi. A skoro zdecydowałaś się na ten bankiet z
Lou, to już twój problem.
- Zawsze można na was liczyć – prychnęłam.
Drugą
sprawą, z jaką chciał się ze mną podzielić Zayn, był nie kto inny, jak
Niall. A raczej jego reakcja na mój fikcyjny związek z Louisem, który
miał trwać zaledwie jedną noc. Ja na serio nie rozumiem, o co tu robić
wielkie halo. Zayn mruknął pod nosem coś w stylu: ty na serio jesteś ciemna, Mel. No jasne. A może mógłby przy okazji wytłumaczyć, o co chodzi?
Zakupy
z Zaynem nie były czystą przyjemnością. A przynajmniej nie dla niego.
Kiedy zgodził się wyświadczyć Louisowi przysługę zapomniał, że chodzenie
z kobietą po centrum handlowym to praktycznie pół dnia wyjęte z życia.
Jęczał nad moim uchem i błagał, bym w końcu zdecydowała się na jakąś
sukienkę.
-
Dobra, uspokój się – mruknęłam, spoglądając na witrynę ostatniego ze
sklepów. – Jak nic tutaj nie znajdę, to pewnie coś będzie w mojej
szafie.
- Jak nie kupisz czegoś nowego, toLou mnie zabije. Tylko, że ja już sam nie wiem co gorsze!
- Kochanie, weź głęboki wdech – roześmiałam się, a Malik omal nie zabił mnie swym spojrzeniem.
Nawet
nie przypuszczałam, że znajdę w tym sklepie cokolwiek, co mnie
zainteresuje. Jakież było moje zdziwienie, gdy po dziesięciu minutach
miałam w ręku pięć kreacji, a Zayn taszczył za mną jeszcze osiem.
Kobieta przy przebieralni trochę się zdziwiła widząc, jak odmienny mam
gust. A może bardziej zaskoczyła ją obecność Malika? Trudno powiedzieć.
Pierwsze
trzy sukienki okazały się niedopasowane kolorystycznie. Po chwili też
Malik mnie olśnił, że to będzie bankiet, podczas którego zbierane będą
fundusze na cele charytatywne. Stwierdziłam, iż w takim wypadku nie
wypada pokazać się w dość krótkiej sukience. Kolejne cztery poszły więc w
odstawkę.
-
Mel, długo jeszcze? – jęknął Zayn w momencie, gdy założyłam na siebie
kremową sukienkę. Obróciłam się dookoła własnej osi, spoglądając przy
tym w lustro. Poczułam, że to jest właśnie to, w czym chciałabym się
pokazać na tym bankiecie.
Wzięłam głęboki wdech. Teraz wszystko zależało od reakcji Zayna. Odsłoniłam kotarę.
- Może być?
Hopeless: Nie,nic
się nie zmieniło w kwestii naszego spotkania. Rozmawia nam się dobrze
na czacie. Boję się, że nie spełnię Twoich oczekiwań, jakiekolwiek one
są.
LordJohn: Hope… Nie przesadzaj. Musisz być fantastyczną dziewczyną.
Hopeless: Widzisz, już masz o mnie wyrobione zdanie. Niech na razie wszystko zostanie po staremu.
Uuuu... Lofciam XD ;P
OdpowiedzUsuńświetny rozdziała, a ty rewelacyjnie piszesz.
OdpowiedzUsuńprzeczytałam, czytam większość twoich blogów i teraz myślę sobie, że za późno zaczęłam czytać ten. jest naprawdę pomysłowy, a wątek z LordJohn jest fantastycznie skonstruowany.
pędzę czytać dalej, a tobie, kochana życzę weny twórczej na dalsze lata? mniejsza o to. : )
PS masz talent nie waż się go zmarnować. *.*
pozdrawiam