25 listopada 2012

Rozdział 36



            Do domu wróciliśmy taksówką. Przy tych kilkanaście minut praktycznie się do siebie nie odzywaliśmy. Wiedziałam, że jest wiele pytań, na które oboje poszukiwaliśmy odpowiedzi, ale to musiało poczekać. Usadawiając się w wygodnym fotelu z tyłu pojazdu poczułam, jak bardzo jestem zmęczona. Na całe szczęście nie doskwierał mi głód. Żołądek w dalszym ciągu był skręcony, a dziecko najwyraźniej smacznie spało. Zbyt wiele stresu mogło mu zaszkodzić. Ułożyłam dłonie na uwypuklonym brzuchu. Jeszcze nienarodzone a czułam, że cała batalia o jego dobro rozegra się lada chwila. Chciałam odwlekać ten moment jak najdłużej, ale prawda kiedyś wyjdzie na jaw. Nie chciałam, by za kilka lat Lou patrzył na nie, jak na kogoś obcego.
            Weszliśmy do pustego domu. Ta cisza była potwornie przytłaczająca. W przedpokoju zauważyłam porozrzucane ubrania. Wszyscy spieszyliśmy się do szpitala. Podniosłam szalik i dwie pary rękawiczek. Obiecałam sobie, że nie będę już płakać. Zdławienie kolejnej fali łez przyszło z wielkim trudem. Zanim Louis zaproponował coś do zjedzenia oznajmiłam, iż idę na górę. Odpocząć trochę.
            Wspinając się po schodach zerknęłam z drżącym sercem na smugi krwi, które pozostawiły stopy moje, Liama oraz sanitariuszy. Ktoś będzie musiał to posprzątać. Nie mówiąc już o tym, co było w łazience Irlandczyka. Bałam się tam zajrzeć. Widok krwi mógł sprawić, że tym razem stracę przytomność. Kolejna osoba w szpitalu nikomu nie była potrzebna. A ja? Chciałam być w pełni sił, kiedy tylko Niall się obudzi. W głowie ułożyłam już tekst przeprosin, którego wygłoszenie zajmie z całą pewnością więcej niż dziesięć minut. Miałam nadzieję, że mi wybaczy. Że wszyscy przyjaciele wybaczą.

* * *
            Kilka godzin spokojnego snu było tym, czego udręczony umysł potrzebował. Obudziłam się z nowym zapałem i pokładami niespożytej energii. Dopiero po chwili zorientowałam się, że coś jest nie tak. Zdecydowanie. Z biurka zniknął mój laptop oraz ramki ze zdjęciami. Ładowarka została odłączona od kontaktu. Dziwne, niespokojne uczucie powróciło, chociaż tym razem nie dotyczyło one Nialla. Przecież blondyn miał dojść do siebie w ciągu najbliższych godzin. W szpitalu powinien zostać jeszcze kilka dni. Odbędzie pewnie rozmowy z psychologiem i wszystko będzie dobrze.
            Podniosłam się z łóżka, ignorując otępiający ból głowy. Migrena była ostatnią rzeczą, na jaką miałam w tej chwili ochotę. Otworzyłam drzwi szafy z zamiarem przebrania się w coś bardziej odpowiedniego. Zamarłam zdając sobie sprawę, że wszystkie moje ubrania zniknęły. Bezmyślnie wpatrywałam się w puste półki mając nadzieję, iż może jednak za chwilę się pojawią. Nic z tego. Zamknęłam więc drzwi z głośnym hukiem. Cokolwiek się działo – złe przeczucia nie chciały odpuścić. Zeszłam po schodach na parter mając nadzieję, że Lou mi to wszystko wyjaśni.
- Tomlinson! – Krzyknęłam, wchodząc do salonu. Mój chłopak siedział przed telewizorem, oglądając ostatnie odcinki najnowszej edycji brytyjskiego X-Factora. Nie odwrócił się w moją stronę. Ba, odniosłam wrażenie, iż nawet nie ma najmniejszego zamiaru na mnie spojrzeć. Przewróciłam oczami. Uparty jak osioł.
- Mówię do ciebie – warknęłam, stając przed szatynem. – Ogłuchłeś, czy co?
- Nie ogłuchłem – odpowiedział z wyraźnym napięciem w głosie.
Znów prawiłam sobie wyrzuty sumienia. Przez cały dzień zachowywałam się okropnie w stosunku do niego. Powinien mieć już tego dość. Nie zdziwiłabym się, gdyby zaczął nagle na mnie krzyczeć. Tak. Miałby do tego pełne prawo. Poza tym powinien w jakiś sposób odreagować nieudaną próbę samobójczą przyjaciela. A on? Siedział tylko przed tym telewizorem, nawet teraz wpatrując się w ekran.
- Lou, co się dzieje? – Zapytałam spokojnie, zajmując miejsce obok niego. Po krótkiej chwili zdałam sobie sprawę, że odpowiedź jest całkiem oczywista. Kolejny raz musiałam odłożyć na bok kilka spraw, o których powinnam powiedzieć i wtuliłam się w szatyna. Spiął się wyraźnie. – Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć – szepnęłam, patrząc prosto w oczy chłopaka. Po krótkiej chwili dodałam: - Wiesz może gdzie podziały się wszystkie moje ubrania?
- Dzisiaj wieczorem lecisz do Miami.
            Te słowa zawisły między nami w złowieszczej ciszy, która trwała przez kilka minut. Z początku analizowałam to, co właśnie usłyszałam. Miałam ochotę zacząć się śmiać wierząc, że to tylko żart. Widząc jednak stanowczy wyraz twarzy Tomlinsona zerwałam się z kanapy, dysząc przy tym ciężko. Chciał coś powiedzieć, ale machnęłam ręką na znak, by się zamknął. Decydował za mnie! Podejmował poważne decyzje, zupełnie nie myśląc o moich uczuciach, planach! Zmroziłam Louisa wściekłym spojrzeniem. To ja miałam wszystko zepsuć. Czułam, że zniosę to poczucie winy, ale jego podejście… Nie mogłam już dłużej przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Szybkim krokiem skierowałam się w stronę wyjścia. W przedpokoju zauważyłam walizki, w których najprawdopodobniej znajdowały się moje rzeczy. Prychnęłam głośno, kopiąc jedną z nich. Założyłam buty, a na ramiona zarzuciłam kurtkę. Ignorując prośby oraz tłumaczenia Lou, wyszłam z domu prosto w śnieżną zamieć.
- Melissa posłuchaj mnie! – Krzyknął Louis, chwytając moje ramię i obracając mnie w swoją stronę. Chciałam mu zwrócić uwagę, iż nie powinien wychodzić na dwór bez kurtki, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. – Paul zasugerował…
- Od kiedy słuchasz tego, co Higgins ma do powiedzenia?!
- Od kiedy Niall wylądował w szpitalu. To nasza wina i póki będziesz w Londynie, One Direction nie będzie mieć racji bytu. Mel musisz mnie zrozumieć.
            Przez głowę przeszła mi myśl, że Niall nigdy by tak nie postąpił. Zespół jest ważny, ale nie byłby ważniejszy ode mnie. On by zrozumiał.
- Wiesz Lou, to już od jakiegoś czasu nie ma sensu – westchnęłam, osłaniając twarz przed śniegiem. – Ciągle coś przede mną ukrywasz. Mam wrażenie, że za wyjazdem do Doncaster kryje się coś więcej. Ale teraz twoja prawda nie będzie mieć już znaczenia. To ja muszę tobie coś powiedzieć. To koniec Louis!
- Koniec? Ale jak to? – Wyglądał tak uroczo i bezradnie, że miałam ochotę go przytulić. – A co z dzieckiem?
- Ono nawet nie jest twoje, Louis – odpowiedziałam chłodno.
            Odwróciłam się na pięcie, pozostawiając Tomlinsona samemu sobie. Szybko otarłam samotną łzę, spływającą po moim policzku. Nie chciałam tego załatwić w taki sposób. Wiedziałam, jak wiele znaczy dla niego dziecko. Był szczęśliwy i nie obchodziły go plotki rozsiewane przez zazdrosne fanki. Miał prawie idealny świat, który tak bezczelnie zniszczyłam tym jednym zdaniem. Ale czy mogłam go dalej tak bezkarnie oszukiwać? Oczywiście, że nie. Prędzej czy później zorientowałby się, iż dziecko nie ma jego genów.

* * *
            Niepewnie zajrzałam do sali, w której leżał Niall. Idąc korytarzem modliłam się, by przypadkiem nikogo tam nie zastać. Nie miałam ochoty na rozmowę z Liamem, Zaynem, a nawet Harrym. Byłam prawie pewna, że Lou zdążył się już z nimi skontaktować. Był wściekły, albo przygnębiony. Mógł nagadać niestworzonych rzeczy. Tomlinson ma zdolności do wymyślania historii.
            Odetchnęłam z ulgą widząc, że Horan jest zupełnie sam. Powieki w dalszym ciągu miał zamknięte co mogło oznaczać, iż w dalszym ciągu nie odzyskał przytomności. Zaklęłam pod nosem. Nie przypuszczałam, jak bardzo poplącze się moje życie. Usiadłam na krześle przy łóżku. Skoro był nieprzytomny, mogłam mu teraz o wszystkim powiedzieć.
- Między mną i Lou wszystko skończone – szepnęłam. – Nie mogę go dłużej oszukiwać. Lekarze w Miami się pomylili z określeniem dokładnej daty poczęcia. Słabi z nich specjaliści – uśmiechnęłam się smutno. – Ty jesteś ojcem tego dziecka, Niall. Gdybyś od nas odszedł… nigdy bym sobie tego nie darowała. Chociaż zrozumiem, jeśli nie zechcesz mi uwierzyć. Zbyt wiele już wycierpiałeś się z mojego powodu, a teraz jeszcze to. Przepraszam, że byłam taka głupia.
- Wierzę – do moich uszu dotarł cichy szept. Powoli podniosłam wzrok, napotykając na smutne oczy Irlandczyka. Na jego policzku dostrzegłam wilgotny ślad po łzie, która zdążyła zniknąć już gdzieś w pościeli. – Mel, dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?
- Chciałam. Ale najpierw chciałam wyjaśnić wszystko Louisowi.
- Już wie?
- Tak. Chociaż nie tak to sobie wyobrażałam. – Tym razem uśmiechnęłam się cierpko. – Niall, co teraz? Nie chcę by to właśnie z mojej winy zespół się rozpadł.

_______________________________________________________
Mi się takie zakończenie podoba.
Zapraszam na epilog w środę i poznacie wtedy moje dalsze plany.


5 komentarzy:

  1. Czytam, czytam w napięciu i pewnie rodzina ma mnie za wariatkę, bo w pewnym momencie z mojego pokoju dobiegł okzyk "Wiedziałam!!!". Coś czułam, że to Niall jest ojcem, byłam tego pewna :3
    Trochę szkoda mi Lou, ale w końcu... Nie wiem czy stwierdzenie "zasłużył sobie na to" jest właściwe. W każdym razie mnie też się podoba takie zakończenie. Teraz jakoś łatwiej mi się pogodzić z myślą, że już niedługo epilog...
    Dobra, teraz się nie rozpisuję, przemówienia zostawię na ostatni wpis ^^
    Pozdrawiam xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Poczułam fajne ciepło w okolicach mojego serca. Uśmiechnęłam się lekko na znak, że Niall usłyszał to co Mel do niego powiedziała. Czy szkoda mi Louisa? Może trochę, na pewno zaboli go fakt, że to nie jego dziecko. Chociaż na prawdę źle się zachowywał w stosunku do niej. Ukrywa coś wiecznie, traktuje obojętnie, a Niall? Niall jest zbyt kochającym człowiekiem. Dla niego Mel jest najważniejsza. Teraz tylko pytanie... Czy faktycznie zespół się rozpadnie? Czekam na epilog, pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. nie wiem, co sądzić... z jednej strony dobrze, że Lou wie o dziecku, ale z drugiej Mel w naprawdę okropny sposób mu to przekazała. rozumiem, że była zbulwersowana, po wiadomości, że wraca do Miami, ale to jej nie usprawiedliwia... to było przegięcie. jednak, cieszę się, że to Niall jest ojcem. ten chłopak wciąż kocha Mel i widać, iż mu na niej zależy.
    czekam na epilog!
    pozdrawiam!
    p.s przepraszam, że dawno nie komentowałam bloga, ale w tamtym czasie nie posiadałam stałego dostępu do komputera.

    OdpowiedzUsuń